Cztery bramy Afganistanu. Historia legionisty w mundurze - Legia Warszawa
Plus500
Cztery bramy Afganistanu. Historia legionisty w mundurze

Cztery bramy Afganistanu. Historia legionisty w mundurze

– Kiedy mnie zabierali rannego i rozcinali mi mundur, wrzeszczałem na kolegów, żeby mi, broń Boże, nie zniszczyli tej koszulki – opowiada st. szer. Łukasz Juźwiak. Gdy Talibowie postrzelili go w Ghazni, pod mundurem miał koszulkę z „eLką” na piersi

Autor: Jakub Jeleński

Fot. Jacek Prondzynski, Archiwum prywatne

Główny sponsor Plus500
  • Udostępnij

Autor: Jakub Jeleński

Fot. Jacek Prondzynski, Archiwum prywatne

11 listopada to dla każdego Polaka dzień szczególny. Coraz mniej wśród nas żyje tych, którzy przelewali krew, by Polska była wolna i niepodległa. Jest za to wielu takich, którzy gotowi są zrobić to w każdej chwili – służą bowiem w armii. I choć w Polsce na szczęście od lat nie doświadczyliśmy koszmaru wojny, oni często już go przeżyli. Poznajcie historię pewnego wojskowego. Kibica Legii, który pod mundur wkładał koszulkę bramkarską Grzegorza Szamotulskiego. Przekonajcie się, dlaczego życie polskiego żołnierza 4500 kilometrów od granic kraju jest warte 10 dolarów. Co czuje człowiek w momencie, gdy ktoś do niego strzela. Dlaczego biała sala i mosiężna tabliczka są najgorszym koszmarem każdego walczącego na misji. Przejdźcie razem z nami przez cztery bramy do Afganistanu. To miejsca w Warszawie, w które udajemy się z naszym bohaterem. I w które chcemy zabrać Was razem z nami.

Zdjęcie

– Tak naprawdę podróż na miejsce zaczynamy zwykłymi czarterami, pamiętam, że dwa razy lecieliśmy do Kirgistanu Ryan Airem. W Biszkek mamy przesiadkę do wojskowych samolotów, które lądują w głównej bazie w Bagram i stamtąd transportują nas dalej helikopterami do baz docelowych takich jak Ghazni czy Szarana.

Pociąg ze Szczecina Głównego przyjeżdża na Dworzec Centralny o 12:05. Spóźniony godzinę i dwadzieścia minut skład przetacza się wzdłuż peronu i lokomotywa ze zgrzytem kół zatrzymuje się w sektorze pierwszym. Nerwowe szarpanie za klamkę, popychanie barkiem upartych drzwi wagonu i w końcu tłum podróżnych wylewa się na stację. Stukot kół walizek sunących po kamiennej nawierzchni, zapach kawy w papierowych kubkach, komunikaty o zachowaniu ostrożności i nie zbliżaniu się do krawędzi peronu. Łukasz obserwuje to wszystko ze spokojem. Nie zależy mu na tym, żeby pierwszym dopaść do drzwi, nie dba o to, które miejsce zajmie na ruchomych schodach jadących w górę do hali głównej. Potrafisz złapać dystans do codzienności, jeżeli pokory i cierpliwości uczył cię Polski Kontyngent Wojskowy w Afganistanie. 


Siedmiogodzinna podróż ze Szczecina do Warszawy drugą klasą Tanich Linii Kolejowych nie należy do najbardziej komfortowych. Ale starszy szeregowy Łukasz Juźwiak z 12 Brygady Zmechanizowanej macha na to ręką. Są bowiem na świecie trasy, które przemierzyć jest znacznie trudniej i zatrzaskując drzwi samochodu zaczyna swoją opowieść. 

– Tak naprawdę podróż na miejsce zaczynamy zwykłymi czarterami. Pamiętam, że dwa razy lecieliśmy do Kirgistanu Ryanairem. W stolicy, Biszkek, mamy przesiadkę do wojskowych samolotów, które lądują w głównej bazie w Bagram i stamtąd transportują nas dalej helikopterami do baz docelowych takich jak Ghazni czy Szarana.

Bagram to w zasadzie wojskowe miasto. Codziennie stacjonuje w nim kilkanaście tysięcy żołnierzy. Amerykanie przejęli tam schedę po Rosjanach, którzy w latach 70. i 80. wykorzystywali bazę podczas interwencji w Afganistanie. Teraz czasy się zmieniły – na północ od Kabulu stacjonują garnizony amerykańskie, licznie wspierane przez sojuszników Paktu Północnoatlantyckiego.

Polska reprezentacja swego czasu liczyła tam nawet 1500 żołnierzy, oprócz nich w bazie stacjonują wojskowi z Niemiec, Holandii czy Wielkiej Brytanii. Jest nawet jednostka z Senegalu. Kulturę naturalnie zdominowali jednak Amerykanie. Główna ulica nosi nazwę Disney Street, a najpopularniejszymi punktami są McDonald’s, Burger King i bary country, których obecność armia amerykańska ma zresztą zagwarantowaną w swoim statucie. Biały Dom zadbał nawet o to, by podpisać z większością wytwórni filmowych umowy gwarantujące miejscowemu kinu przedpremierowe pokazy filmów.

Łukasz bazę nazywa „przelotówką”. Jedni bowiem przybywają do niej w oczekiwaniu na początek misji, drudzy kończą już służbę, nerwowo wyczekując na samolot do domu. Żołnierze mają bardzo trafne powiedzenie: w Bagram zaczyna się i kończy Afganistan.

Zdjęcie

Łukasz swój Afganistan rozpoczął bardzo szybko. Choć do służby wstąpił w 2005 roku, to w jego jednostce nie było etatów zawodowych, więc na utrzymanie musiał pracować… w ZUS-ie. Kiedy w 2007 roku pojawiła się możliwość służby zawodowej, rzucił papierami w urzędzie i na stałe związał się z Wojskiem Polskim. Na misję chciał wyjechać za wszelką cenę. Po pierwsze żeby się sprawdzić, po drugie w domu często brakowało pieniędzy, a na misji można było zarobić więcej niż przez kilka lat służby w kraju. Próbował zawalczyć o wyjazd na ostatnią zmianę do Iraku, ale nie został przyjęty. Druga szansa pojawiła się parę miesięcy później. Jesienią 2008 roku został członkiem IV zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie. Miał 22 lata i bardzo młodzieńcze podejście do służby.

– Wiecie jaka była moja pierwsza myśl po wyjściu z samolotu? Suche powietrze - koniec kłopotów z zatokami.

Zdjęcie

– Miejscowi są jednak naprawdę pomysłowi. Pakują bomby do worków na śmieci, martwych zwierząt, a moim faworytem są aluminiowe puszki po napojach. Kiedyś trafiliśmy też na 50-litrową butlę gazową wypełnioną „srebrzanką afgańską”.

Problemów było jednak zdecydowanie więcej, co pokazał już pierwszy patrol. Droga z bazy do miasta teoretycznie zawsze jest taka sama, w praktyce jednak każdego dnia wygląda inaczej. Talibowie skutecznie potrafią zadbać o to, żeby polscy żołnierze nie wpadli w rutynę.

– Idziesz na patrol i zawsze szukasz „czegoś”. Obserwujemy okolicę, ale największą uwagę zwracamy na drogę. Paradoksalnie oni zazwyczaj nie polują na wozy, a piechotę idącą obok, która sprawdza teren. W końcu łatwiej unieszkodliwić człowieka niż samochód opancerzony, dlatego często na poboczu montują miny naciskowe, które może i cię nie zabiją, ale na pewno pourywają nogi. Tak naprawdę bardziej opłaca się kogoś okaleczyć niż zabić, bo to generuje większe koszty: transport, leczenie oraz skutecznie zniechęca do walki samego zainteresowanego i jego kolegów.  Oprócz tego szukamy kabli obok drogi, jakichś znaczników, które budzą podejrzenia. Bywa tak, że terroryści oznaczają niektóre miejsca flagami i jak kolumna wjedzie pomiędzy nie, to odpalają ładunek. Mamy z chłopakami takie „miejsca historyczne”, gdzie dość regularnie pojawiają się niespodzianki. Przepusty pod drogą to już klasyka gatunku. Miejscowi są jednak bardzo pomysłowi: pakują bomby do worków na śmieci, martwych zwierząt, a moim faworytem są aluminiowe puszki po napojach. Kiedyś trafiliśmy też na 50-litrową butlę gazową wypełnioną „srebrzanką afgańską”.

Zdjęcie

„Srebrzanka” to mieszanka wykorzystywanej jako sztuczny nawóz saletry amonowej, ropy naftowej i sproszkowanego aluminium, którego kolorowi mikstura zawdzięcza swoją nazwę. Połączenie tych stosunkowo łatwo dostępnych składników daje Talibom zadziwiające rezultaty. Zdaniem żołnierzy, siła wybuchu takiego ładunku to mniej więcej 80 procent mocy z jaką eksploduje trotyl.  Bomby produkowane są przez wykwalifikowanych inżynierów, którzy następnie dystrybuują je wśród miejscowej ludności. Ta za nagrodą pieniężną  ma zakopać pułapkę pod drogą przemierzaną codziennie przez wojskowe konwoje. Sumę jaką Talibowie oferują pasterzom i robotnikom raczej trudno uznać za zawrotną. W Afganistanie życie polskiego żołnierza wyceniane jest na 10 dolarów. 

– Sporą część z nich udaje nam się złapać. Bywa też, że zanim zdążą zrobić komuś krzywdę, robią ją sami sobie, bo jeśli ktoś całe życie zajmował się wypasem kóz, a nagle ma uzbroić minę, często ginie przy próbie podłożenia ładunku. Słyszałem kiedyś, że nie wygrasz żadnej wojny bez zdobycia serc i umysłów miejscowych. Nasz wywiad rozpuszcza więc po wioskach prostą informację: my zapłacimy wam więcej niż fundamentaliści. I to naprawdę działa. Często zatem bywa tak, że biorą od nich 10 dolarów i bombę, po czym przywożą ją do nas do bazy, za co my płacimy im 50. Oni są zadowoleni, a my żyjemy.

Zdjęcie

22 grudnia 2012 roku żołnierze jak co dzień szykowali się na patrol. Łukasz czuł jednak narastający niepokój, jakby sygnał płynący z głębi podświadomości, że miało wydarzyć się coś złego.

Ale za życie nie zawsze można zapłacić, o czym Łukasz przekonał się na własnej skórze. Dojeżdżamy do Wojskowego Instytutu Medycznego w szpitalu na Szaserów, pierwszego z miejsc, w które postanowił nas zabrać starszy szeregowy. Gdy tylko wysiadamy na parkingu przed budynkiem, Łukasz nerwowo odpala papierosa. Dzień, w którym tu trafił, najchętniej wymazałby z pamięci.

22 grudnia 2012 roku żołnierze jak co dzień w szykowali się na patrol. Łukasz czuł jednak narastający niepokój, jakby sygnał płynący z głębi podświadomości, że miało wydarzyć się coś złego. Potrzebował mieć ze sobą coś na szczęście, jakiś łącznik ze światem, który zostawił 4500 kilometrów za sobą. Dlatego pod mundur założył coś jeszcze, koszulkę bramkarską Grzegorza Szamotulskiego z czasów, gdy ten występował w Legii Warszawa.

Talibowie zaatakowali ich nagle. Kałasznikowy w rękach terrorystów w ciągu minuty wyrzucały 250 pocisków, każdy z nich miotając z prędkością blisko 850 metrów na sekundę. I Łukasz poczuł strach. Strach, jakiego nie da się porównać z żadnym innym. Ktoś naprawdę do ciebie strzela. Ktoś naprawdę chce cię zabić. Albo ty, albo on. Strzały. Krzyki. Przeładowywana broń. I nagle przeszywający ból w prawym ramieniu, kiedy jedna z kul wbiła się w biceps i rozszarpując mięśnie, przeszła na wylot.

Zdjęcie z galerii nr 1
1 / 3

O tym, co dokładnie stało się wtedy w Ghazni, Łukasz nigdy nikomu nie opowie. Wszystko trzyma w sobie, bardzo głęboko. Rzuca tylko jedno zdanie, które pewnie można by uznać za zabawne, gdyby nie było przerażające. – Kiedy mnie zabierali i rozcinali mi mundur, to pamiętam tylko, że byłem w takim szoku, że wrzeszczałem na kolegów, żeby mi, broń Boże, nie zniszczyli tej koszulki.

Łukasz w milczeniu obserwuje salę szpitala na Szaserów, w której siedem lat temu leżał po operacji. Przychodzi pielęgniarka, która zajmowała się wtedy rannym. Wówczas nie wiedziała nawet kto leży w łóżku. Na drzwiach pomieszczenia napisane było tylko: PL polski żołnierz, Afganistan.

I nagle wszystkie wspomnienia zaczynają wracać. Jak film, który ktoś w zapętleniu puszcza ci przed oczami. Choćbyś nie wiem jak się starał, nie możesz go wyłączyć. Łukasz nazywa to „szybkim strzałem”. Pojawiają się łzy. Bo dla żołnierza najgorszym widokiem wcale nie jest pole walki, wybuchy, czy krzyczący obok towarzysze. Dla żołnierza najgorszym widokiem jest biała sala. Bo to znak, że coś poszło nie tak.

– Nigdy więcej tutaj nie wrócę. Nigdy – mówi i przecierając oczy wychodzi za drzwi.

Zdjęcie

– Kiedy nas zaatakowali, oprócz mnie rannych było jeszcze dwóch moich kolegów. Łukasz oberwał najciężej. Zabrali nas śmigłowcem do bazy, potem przetransportowali do Warszawy, na Szaserów. Ja ze szpitala wyszedłem, Łukasz już nigdy się nie obudził.

Okolice Placu Unii Lubelskiej warszawiakom kojarzą się przede wszystkim z Zieloną Budką, Supersamem i Kinem Moskwa. Na Puławskiej, niemal naprzeciwko banku i dwóch lwów, znajduje się niski ceglany budynek. Dla wielu osób przemierzających ulicę pozostaje niezauważony. W oczach Łukasza jest jednym z najważniejszych miejsc w stolicy. Kamienica to Centrum Weterana Działań Poza Granicami Państwa. Obok znajduje się Ściana Pamięci, do której przybito 179 tabliczek. Trzy z nich Łukasz zna bardzo dobrze.

st. kpr. Łukasz SROCZYŃSKI, 3.08.2013, Afganistan

– Kiedy nas zaatakowali, oprócz mnie rannych było jeszcze dwóch moich kolegów. Łukasz oberwał najciężej. Zabrali nas śmigłowcem do bazy, potem przetransportowali do Warszawy, na Szaserów. Ja ze szpitala wyszedłem, Łukasz już nigdy się nie obudził. Zmarł od odniesionych ran. Patrzysz na nazwisko i trudno ci w to wszystko uwierzyć, bo wiesz, że rozmawiałeś z tym człowiekiem na kilka minut przed tym co się stało.

Łukasz Sroczyński miał 32 lata. Zostawił żonę i córeczkę.

Zdjęcie z galerii nr 1
1 / 4

st. szer. Paweł ORDYŃSKI, 20.03.2013, Afganistan

– Byliśmy razem na tej samej zmianie. Mnie rannego odesłali do kraju, on został. Robiłem zakupy , kiedy w radiu usłyszałem, że polski żołnierz nie żyje. Poszedłem do domu, zacząłem mieć strasznie czarne myśli, więc od razu napisałem do chłopaków. Ale nikt mi nie odpisał.

Paweł Ordyński miał 29 lat. Zostawił narzeczoną i synka, którego nigdy nie zdążył zobaczyć. 

 

chor. Andrzej ROZMIAREK, 10.02.2009, Afganistan

– To mój były szef kompanii z pierwszej zmiany w Afganistanie. Totalny niefart, wypadek samochodowy.

Andrzej Rozmiarek miał 35 lat. Zostawił żonę i trójkę dzieci.

 

W milczeniu patrzymy na nazwiska poległych. Po chwili ciszy Łukasz dodaje: – Tego się właśnie boję najbardziej. Że kiedyś też trafię na tę ścianę.

 

Za moment wojskowy spuszcza głowę. Znów „szybki strzał”. Wspomnienia wracają, a przed oczami stają twarze kolegów, po których została mosiężna tabliczka, wetknięte za nią kwiaty i tlący się pod nogami znicz. Po policzkach spływają łzy. Świat na chwilę się zatrzymuje, na chwilę zaczyna pękać. Ale tylko tutaj, tylko przed tą tablicą. Dziesięć metrów dalej nadal jeżdżą samochody, dzwonią tramwaje, a dzieci wracają do domu ze szkoły. 

Zdjęcie

Na lotnisko jedziemy w milczeniu. To kolejny punkt, który szeroko otwiera księgę wspomnień z Afganistanu. Drogę z Warszawy do Bagram i z powrotem Łukasz pokonywał dwukrotnie. Patrząc na spowity mgłą pas wojskowy lotniska im. Fryderyka Chopina jest pewien, że mimo wszystko chce ją pokonać trzeci raz. Bo przecież Afganistan go ukształtował. Bo pierwszy raz leciał tam jako 22-letni chłopak, a wrócił jako dojrzały mężczyzna. Bo tam zrozumiał co oznaczają służba i poświęcenie. Ale jest jeszcze jeden powód.

– Już kiedy leżałem w szpitalu wiedziałem, że ten etap nie został przeze mnie zamknięty. Mam taką wewnętrzną potrzebę, żeby pojechać tam i wrócić szczęśliwie, cały i zdrowy postawić stopę na polskiej ziemi. Żona się na mnie denerwuje, bo powtarzałem jej oraz sobie, że już tam nie wrócę. Ale cały czas siedzi mi to w głowie i chyba nie potrafię z tego zrezygnować. 

Zdjęcie z galerii nr 1
1 / 4

Pół żartem pół serio Łukasz prosi ją, żeby nie życzyła sobie jego szybszego powrotu z misji. W grudniu 2012 roku Paulina zapytana przez swoich uczniów w szkole, co chciałaby dostać na Boże Narodzenie odpowiedziała, że powrót swojego chłopaka z Afganistanu. Kilka dni później rannego Łukasza przetransportowano do szpitala na Szaserów.

Zdjęcie

Tego wyjazdu Łukasz obawia się najbardziej z prostego powodu. Do Afganistanu leciał dwukrotnie będąc odpowiedzialnym wyłącznie za siebie. Dziś jest już mężem i ojcem, a pięcioletnia Zosia zaczyna coraz więcej rozumieć i coraz bardziej ciekawi ją, dlaczego tata ma na rączce dwa dziwne ślady. Z żoną też czeka go kilka nocy do przegadania. Pół żartem pół serio prosi ją, żeby nie życzyła sobie jego szybszego powrotu z misji. W grudniu 2012 roku Paulina zapytana przez swoich uczniów w szkole, co chciałaby dostać na Boże Narodzenie odpowiedziała, że powrót swojego chłopaka z Afganistanu. Kilka dni później rannego Łukasza przetransportowano do szpitala na Szaserów.

 

Pytamy Łukasza ile czasu zajmuje żołnierzom powrót ze świata wojny do „naszego” świata. Odpowiada, że niektórzy bezpiecznie i dobrze czują się już na lotnisku, gdy w hali przylotów toną w objęciach bliskich. Niektórzy potrzebują znaleźć się we własnym łóżku. Jeszcze inni równowagę emocjonalną łapać będą przez dni, a czasem tygodnie. Zdarza się jednak, że do domu można wrócić tylko w połowie. I gdy mijamy Rondo Dmowskiego podaje nam przykład. 

– Kilka lat temu, już po powrocie z Afganistanu, szliśmy z kolegą przez Patelnię. Tam wtedy był jakiś remont studzienki i robotnicy używali młota pneumatycznego. W pewnym momencie ktoś zamiast w beton trafił w metalową rurę. Mi ten dźwięk momentalnie skojarzył się ze strzałami z kałasznikowa. Padłem na ziemię za murek obok zejścia na Śródmieście. Leżałem tam dobrą chwilę zanim wytłumaczono mi, że wszystko jest w porządku, że jestem bezpieczny. 

Zdjęcie

Wreszcie docieramy do ostatniego przystanku, na Łazienkowską. To miejsce, które daje Łukaszowi niesamowity spokój i równowagę.

Zdjęcie

W drużynie zakochał się jako dziecko, gdy bawił się klockami LEGO, a tata i brat oglądali mecz Legii. Małemu Łukaszowi tak bardzo się to spodobało, że ludziki przestały być żołnierzami Wojska Polskiego, a zaczęły pełnić role Leszka Pisza, Krzysztofa Ratajczyka i Marka Jóźwiaka. Poza tym – jak sam powtarza – od małego kochał piłkę i wojsko. Choć pochodzi z zachodniopomorskiego Wałcza, nie mógł kibicować innemu klubowi. Życie potoczyło się tak, że Legia została nieodłącznym towarzyszem jego służby.

Zdjęcie

– Poza tym, gdy jestem daleko wiem, że muszę wrócić. Przyjść na stadion, odśpiewać Sen o Warszawie, zedrzeć gardło. A potem, już po wszystkim, podejść pod pomnik pana Kazimierza i powiedzieć: zadanie wykonane.

– Ludzie nie mają pojęcia, ile sport daje każdemu z nas. Każda chwila, w której możesz zapomnieć, że otacza cię mur sto na sto metrów, że niedaleko za nim czai się zło – wszystkie takie momenty są na wagę złota. Na patrolu patrzysz na każdy znak przy drodze, szukasz pułapek, masz oczy dookoła głowy. Wiesz, że ktoś niedaleko chce twojej śmierci. Ale potem wracasz do bazy, wchodzisz do Internetu, a tam normalny świat: dyskusja, czy gol dla Legii został uznany prawidłowo czy nie. Przekomarzanie się z kolegami, tak jak wtedy na XII zmianie, kiedy z patrolu wróciła grupa kibiców Lecha i nie miała pojęcia, że Legia właśnie wygrała przy Bułgarskiej 3:1. Gdy jestem daleko, wiem, że muszę wrócić. Przyjść na stadion, odśpiewać Sen o Warszawie, zedrzeć gardło. A potem, już po wszystkim, podejść pod pomnik pana Kazimierza i powiedzieć: zadanie wykonane.

Zdjęcie
Udostępnij

Autor

Jakub Jeleński

16razyMistrz Polski
20razyPuchar Polski
5razySuperpuchar Polski
pobierz oficjalną aplikację klubu
App StoreGoogle PlayApp Gallery
© Legia Warszawa S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone.